
SWETERKI DLA DZIEWCZYNKI.
Rozmowa z Marią Iwaniną i Martą Iwaniną-Kochańską,
założycielkami marki Roboty Ręczne, o łączącej ich relacji matka-córka
Lepiej, żeby chrześnica pani Marii tego nie czytała. Okaże się bowiem, że chabrowa kamizelka, robiona na drutach z myślą o niej, ostatecznie trafiła w ręce Marty, która zachwycona robótką Mamy, zapragnęła mieć ją dla siebie.To jedno z pierwszych wspomnień Marty związanych z Mamą, która dziergała
od zawsze. Jeszcze wtedy nie wiedziała, że ta pasja zdeterminuje także jej życie. Dziś Marta – zainspirowana pasją Mamy i przy jej wsparciu – tworzy markę Roboty Ręczne, specjalizującą się w – nomen omen –ręcznej roboty swetrach i nakryciach głowy (a także koszykach, skórzanych torebkach i drobnych akcesoriach). Fundamentem firmy jest jednak łącząca je więź. Silniejsza niż najmocniejszy splot. O tej więzi, z okazji Dnia Matki, miałyśmy okazję porozmawiać.
Tekst: Magdalena Matuszek
Marta ma na sobie: Kapcie Woolen slippers no.2
Całą kampanię zdjęciową obejrzysz tutaj.
Marta Iwanina-Kochańska: Spoglądałam na tę kamizelkę z zazdrością. Miała przepiękny chabrowy kolor i pudełkowy krój, który sprawiał, że świetnie leżała niezależnie od tego, czy byłaś chudzinką, jak ja, czy miałaś większy rozmiar.
Pani Maria Iwanina: Rosłaś wraz z nią.
Marta: Początkowo była tak długa, że sięgała mi do ud, z czasem robiła się coraz krótsza, ale nosiłam ją naprawdę długo. Pamiętam też moment, gdy Mama rozłożyła ją do zszycia na szaro-czarnym dywanie, który wtedy leżał u nas na podłodze.
Pani Maria: Pierwszą kamizelkę zrobiłam dla Ciebie kiedy miałaś kilka miesięcy, a Babcia, z tej samej szaroniebieskiej włóczki, dorobiła skarpetki. Wtedy sięgały Ci aż do kolan. Przecudnie wyglądałaś w tym komplecie.
Marta: Tego nie pamiętam, ale wysypujące się z szafek u babci skarpetki i czapki już tak. Robiła je, gdy tylko miała wolny czas, a potem nimi nas obdarowywała. Jedne, z nich, wciąż mam i chyba oprawię je w ramkę, bo tak naprawdę od Babci się wszystko zaczęło. To ona zaszczepiła w nas zamiłowanie do dziergania.
Byłam ciekawa tego początku.
Pani Maria: Pochodzę ze wsi, więc dzierganie było dla mnie naturalnym zajęciem. Kiedy przychodziły długie, jesienno-zimowe wieczory, kobiety albo darły pierze albo – jeszcze to pamiętam – rozkładały krosna, na których tkały chodniki lub dywany…Robiły też na drutach, najczęściej czapki, szaliki i rękawiczki, by dzieci nie marzły, idąc do szkoły. Jak każde dziecko chciałam uczestniczyć w pracach dorosłych, Mamusia doradziła, że najłatwiej będzie zrobić opaskę na włosy, no więc zrobiłam wąski czerwony paseczek, którego oba brzegi łączyła gumka wszyta przez Mamę. Pamiętam, że opaska była trochę gryzącą, bo włóczkę pozyskiwało się najczęściej z wełny owiec hodowanych w gospodarstwach. Nie było to łatwe, owce należało strzyc, specjalnymi nożycami. Uzyskane runo należało przebrać, a następnie wyprać w ciepłej wodzie z dodatkiem szarego mydła, żeby usunąć lanolinę i pozbyć się zabrudzeń. Osuszoną wełnę gręplowano, czyli wyczesywano, żeby rozdzielić włókna i nadać im ten sam kierunek. Tak przygotowaną wełnę kobiety nakładały na wrzeciono kołowrotka. Uzyskaną przędzę nawijało się na szpulki, a następnie ręcznie w kłębuszki. Normalne było też to, że jedne rzeczy się pruło, inne robiło.
Marta: Wykorzystywało się wszystko, co było można. Z szacunku do ziemi, do natury.
Pani Maria: „Może wy weźmiecie te skarpety” – pytała Babcia, nawet wówczas, gdy dzieci miały ich mnóstwo. A robiła ich dużo. W końcu każdy człowiek lubi mieć wypełniony czymś czas. Ona lubiła dziergać w wolnych chwilach.
Marta: Czytałam kiedyś w „Vogue Knitting” o badaniach naukowych, z których wynika, że mózg podczas dziergania wytwarza takie same fale, jak w czasie modlitwy, czy medytacji. Mówi się też, że dzierganie jest nową formą jogi. Według mnie to swoista terapia, tyle że bezpłatna i realizowana w komfortowych domowych warunkach Dodatkowe korzyści to nowe czapki, opaski i szaliki.
Pani Maria: Potwierdzam. Wszystkie robótki ręczne, zarówno dzierganie, szydełkowanie, jak i haftowanie, relaksują i odprężają psychicznie. Absorbują uwagę i zajmują ręce, tym samym odrywają od przyziemnych, codziennych spraw i problemów – liczy się tylko tu i teraz. Ukończona praca daje niesamowitą radość. To za każdym razem nowe doświadczenie, bo realizuje się różne pomysły, przyswaja nowe sploty, czy wreszcie – projektuje coraz to inne modele.
Mama robi na drutach : kominiarka Cloudy Balaclava
Kiedy wpadłyście na pomysł, by z dziergania zrobić pomysł na biznes, na życie?
Marta: Pamiętam dokładnie ten moment, kiedy przed kolejnym wyjazdem na snowboard – jeszcze w czasach studenckich, zasugerowaliśmy Mamie, żeby zaczęła swoje prace sprzedawać. Czapki na deskę, które robiła wówczas dla mnie i dla mojego chłopaka, a dziś męża – Janka, wzbudzały duże zainteresowanie wśród naszych znajomych. Ale pierwsze zapytania od moich koleżanek pojawiały się już w liceum.
Pani Maria: Pamiętam, zrobiłam Ci mięsistą melanżową kamizelkę.
Marta: Taaak, ale hitem był krótki sweter w pasteloworóżowym kolorze. Miał rozszerzane rękawy i odsłaniał pępek – nosiłam go do jeansów z wysokim stanem. Był tak ładny, że dużo osób pytało, skąd go mam. Z kolei na studiach pojawiło się zainteresowanie czapkami. Gdy zdecydowałaś się założyć firmę, byłam podekscytowana i postanowiłam pomóc w jej wypromowaniu. Wspólnie wymyśliłyśmy nazwę – wtedy jeszcze Baba Knitwear, projektowałam logo, a na zajęciach z fotografii – na studiach w Finlandii – zrobiłam pierwsze zdjęcia.
Pani Maria: Nie zapomnę, jak szybko musiałam dziergać czapki, żeby Jaś zawiózł Ci je do Lahti. Miał już kupiony bilet lotniczy. To była nasza pierwsza ważna produkcja fotograficzna, więc trzeba było się sprężyć.
Marta: Dokładnie! Na realizację tak szalonego pomysłu – a było to na przełomie 2008 i 2009 roku – mogłyśmy wpaść tylko my. Pamiętam, jak zaprojektowane przeze mnie logo, zaczynało żyć własnym życiem. Wysłałam Ci je, żebyś zamówiła pierwsze wszywki. Ależ to były emocje, ten wybór kolorów, gęstości nici…
I tak to się zaczęło. Później zrobione w Finlandii zdjęcia publikowałam na fotoblogu, bo strona wydawała się jeszcze wówczas zbędna. Polscy klienci przychodzili z Facebooka, ale marka rozkręciła się głównie za sprawą klientów z zagranicy. Pojawiło się też sporo publikacji. O marce napisał między innymi portal „The Cool Hunter” – źródło mojego researchu podczas studiów na ASP. Po tym zaczęli się do nas odzywać ludzie ze świata: z Australii, ze Stanów, Skandynawii i z Japonii. Trochę się to wszystko zaczęło wymykać spod kontroli. Mama sama nie dawała rady. Gdy wróciłam do Polski – po studiach i stażu w londyńskim studio Toma Dixona, zadecydowałam, że rezygnuje z architektury wnętrz i zakładam markę. Tak Baba Knitwear przerodziło się w Roboty Ręczne. A ja otworzyłam swoją pierwszą firmę.
Marta ma na sobie: sweter Big Boy , Córka Marysia: Ażurowa Chustka no.1 , Mama Maria: Sweter no.6
Czy to, że tworzycie wspólnie markę w jakiś sposób wpłynęło na waszą relację – matka-córka?
Pani Maria: Nasza relacja zawsze była bardzo dobra. Niezależnie od tego, czy to Córka pomagała mi w prowadzeniu firmy, czy to ja wspieram ją.
Marta: Mamy bardzo przyjacielską relację. Nie mamy problemu z tym, żeby dyskutować i mieć odmienne zdanie. Potrafimy się pokłócić i pogodzić.
Pani Maria: Wydaje mi się nawet, że w pracy nie ma między nami wielu zgrzytów.
Marta: Dokładnie tak – możemy rozmawiać o wszystkim. Nie ma takiego dystansu między nami, by – jak robią niektórzy ludzie – mówić do rodziców w trzeciej osobie. My się z Mamą uzupełniamy. Ona jest świetnie zorganizowana, mogę liczyć na jej wsparcie, gdy tego potrzebuję. Ja myślę o wielu rzeczach naraz, więc wszystko realizuję wolniej, dlatego czasami potrzebuję dodatkowej mobilizacji i ponaglenia. Gdy wpadam na pomysł zrobienia jakiegoś swetra, Mama od razu pyta, jaką włóczkę i do której Pani mogłaby zawieźć czy wysłać. Ja odpowiadam, że muszę się zastanowić. Mijają dwa, trzy tygodnie, Mama przypomina, więc wtedy już muszę się zmobilizować. Jest moją mentorką, ekspertką, na której opinię i radę zawsze mogę liczyć.
Pani Maria: Z kolei moja Córka, jeżeli sytuacja wymaga jej obecności w moim życiu, rzuca wszystko i jest przy mnie. Była sytuacja, gdy skręciłam nogę w stawie skokowym, Marysia, moja wnuczka, miała wtedy 5 miesięcy. Marta spakowała dziecko i przyjechała, żeby niańczyć też matkę. Ale ona na mnie również może polegać.
Marta: Mi się wydaje to normalne. Na tej samej zasadzie działa nasza marka. Mówię nasza, bo otrzymuję od rodzinny tyle wsparcia, że uważam ją za rodzinną firmę i innego sposobu jej funkcjonowania sobie nie wyobrażam.
Pani Maria: Dużo wkładamy w nią serca.
Marta: Trzeba mieć serce do rękodzieła. Nie bez powodu nasze motto to „Love is all we knit”.
Wracając jeszcze do waszej relacji, miałyście kiedyś moment kryzysu? Nastoletniego buntu na przykład?
Marta: To ciekawe, ale ja nie przechodziłam fazy buntu w żadnym wieku. Rodzice mieli do mnie pełne zaufanie, nie potrzebowałam więc sobie niczego udowadniać. Zawsze czułam też, że mam wsparcie. Teraz, gdy sama mam Córkę, zastanawiam się, skąd w Mamie były takie pokłady zaufania i cierpliwości dla mnie. Czasem to bywa nawet uciążliwe, bo bywa nadopiekuńcza, ale przez to zawsze mogłam na nią liczyć. Pamiętam nawet, że gdy po studiach zamarzył mi się dom na wsi, jeździła ze mną po okolicy, rozpytując czy ktoś nie chce sprzedać drewnianej chaty albo starego młyna. Nawet jeden znalazłyśmy!
Pani Maria: Bo w moim przypadku od mówienia do realizacji jest bardzo krótka droga.
Marta ma na sobie: Kołnierzyk Crochet Collar
A jak w waszym przypadku jest ze stylem? Podobają wam się te same rzeczy?
Pani Maria i Marta [zgodnie]: Nie, chyba nie. [By po chwili namysłu dodać:]
Pani Maria: Czasem coś podglądam u Marci.
Marta: A ja podbieram Mamie z szafy. Ona ma oko do rzeczy z lumpeksów. A jak miałyśmy ten sam rozmiar stopy, to pożyczałam od niej buty. Nie no, fajnie jest mieć taką Mamę jak Ty. I fajnie jest być córką.
Pani Maria: I absolutnie cudownie jest mieć taką Córcię jak Ty!!!
Co jest tak wyjątkowego w relacji matka-córka?
Pani Maria: To, że możemy o wszystkim rozmawiać.
Marta: Też bym to powiedziała. Ja też wyrosłam w przekonaniu, że dla rodziny robi się wszystko. Że kiedy ktoś jest w potrzebie, wszyscy inni pomagają. Okazuje się jednak, że nie jest to takie oczywiste.
Pani Maria: Zdrowe są te nasze relacje. W dzisiejszych czasach to wielka wartość. Luksus. Jesteśmy szczęściarami, że mamy siebie. Pamiętam, że gdy byłam w ciąży, a wtedy nie robiono USG, miałam nieodparte przeczucie, że urodzi się dziewczynka – nawet sweterki robiłam dla dziewczynki. Gdy urodziłam i dowiedziałam się, że to córka, byłam przeszczęśliwa. Naprawdę, umierając będę czuła, jak zaraz po porodzie położyli mi ją na piersi i poczułam ciepełko jej ciałka.
Marta: Ja tak samo mocno pamiętam, kiedy po raz pierwszy przytuliłam moją Marysię.
Pani Maria: Ogromnie wzruszający był też dla mnie moment, kiedy Marta wybierała imię dla swojej córki. Próbowałam ją odwieść od tego, by nazwała ją Maria, bo bardzo cierpiałam, gdy w podstawówce niektórzy wołali na mnie „Maryśka”. Ale Marcia powiedziała wtedy: „Mama, ja całe życie marzyłam o tym, by jak będę miała córkę, dać jej na imię tak samo, jak masz Ty”. Łzy popłynęły mi po policzkach i nie wracałam już więcej do tego tematu.
Szczerze mówiąc, ja też miałam łzy w oczach, słuchając tej historii. Wspaniale było patrzeć, jak Marta i jej mama spoglądają na siebie z czułością, okazują sobie drobne gesty wsparcia i… jak bardzo są do siebie podobne! Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu – jakbym miała na sobie obszerny mięsisty sweter. Tym bardziej, że spotkałyśmy się w domu Marty, gdzie mieści się też serce marki Roboty Ręczne. Otoczone niezliczoną ilością wiklinowych i rogożynowych koszyków, włóczką i firankami jak z mieszkania u babci, z których Marta szyje nie tylko modne siatki na zakupy, ale i zwiewne spódnice i narzutki do noszenia na spodnie, przy herbacie i pączkach – które podkradała mała Marysia – wspominałyśmy początki marki, nierozerwalnie splecione z życiem prywatnym Marty i jej mamy. Czułam się, jakbyśmy oglądały rodzinny album. Najważniejsze jednak można było wyczytać między słowami.